|
Drogie Czytelniczki, Drodzy Czytelnicy
4 października 1997 roku na ringu w Atlantic City w Stanach Zjednoczonych odbył się legendarny pojedynek o mistrzowski pas wagi ciężkiej w boksie. Pół Polski czekało na wdechu na to wielkie wydarzenie, bo z brytyjskim pięściarzem Lennoxem Lewisem miał się zmierzyć nasz rodak Andrzej Gołota. Ale walka trwała raptem 90 sekund. Tyle potrzebował Lewis, żeby rozłożyć Gołotę na łopatki. Jak pisze filozof Tomasz Stawiszyński w zbiorze esejów pod tytułem „Co robić przed końcem świata” w tym momencie na twarzy naszego pięściarza wymalowało się: „bezbrzeżne zdumienie, zaskoczenie, konfuzja i wiele jeszcze innych emocji i wglądów”. Jednym słowem, mina ta była adekwatną reakcją na zaistniałą sytuację. Dalej pisze Stawiszyński: „Gdybym mógł się cofnąć w czasie i coś Gołocie powiedzieć, krzyknąłbym: - Panie Andrzeju, niech pan w tym na moment zostanie i niech nam pan o tym opowie!”. A w wywiadzie, którego niedawno udzielił Wysokim Obcasom Extra dodaje: - Byłaby to głęboka lekcja dla nas wszystkich - czym jest porażka, jaka jest jej wartość.
W dzisiejszej kulturze na przegrane nie ma praktycznie miejsca. Jeśli porażka to wyłącznie jako „pożyteczna lekcja” w drodze do sukcesu, „trening” niezbędny przyszłemu mistrzowi, czy mistrzyni, „chwilowa niedyspozycja”, która ma posłużyć jako trampolina do kolejnych osiągnięć. Rzadko traktowana jest jako doświadczenie, które pozwala zmierzyć się z własną kruchością, bezradnością, cierpieniem, czyli z tym wszystkim, co tak naprawdę świadczy o tym, że jesteśmy ludźmi. Porażka ma trwać krótko. A najlepiej, żeby w ogóle jej nie było. Pop -psychologiczne poradniki pełne są zresztą podpowiedzi, jak się z niej szybko ewakuować. Ewentualnie jak przekuć ją w złoto: myśl pozytywnie, powtarzaj sobie, że zasługujesz na najlepsze, i tak dalej. A poza tym, pamiętaj: twoje życie jest w twoich rękach.
Psychiatrzy, psychoterapeuci, pedagodzy i nauczyciele mówią, że młodzi ludzie mają dziś bardzo niską samoocenę. Zapytani, często odpowiadają, że niczego nie potrafią, do niczego się nie nadają, że na pewno w życiu im nic im się nie uda. W badaniach przeprowadzonych niedawno przez socjolożki Annę Buchner i Marię Wierzbicką dla Fundacji „Szkoła z Klasą” – aż 76% nauczycieli wskazało, że ich zdaniem przyczyną złej kondycji psychicznej uczniów jest właśnie niska samoocena. Ale czemu się dziwić? Świat wokół pełen jest opowieści o sukcesach. Właściwie tylko te opowieści się liczą. Media społecznościowe to nic innego jak walka o uwagę, uznanie, „followersów”, „suby”. Konkurs - kto jest fajniejszy, kto ma fajniej, kto jest lubiany. Nie ważne co się robi. Ważne, że ma się widownię, że jest się oklaskiwanym. Strach przed tym, że tej widowni się nie zdobędzie może być absolutnie paraliżujący.
Czy chcemy tego, czy nie, jesteśmy zanurzeni w nieustannych porównaniach. Dorosłym trudno od tego uciec, a co dopiero dzieciom i nastolatkom. Co gorsze, kategorie porażki i sukcesu zaczęliśmy przykładać również do własnych przeżyć. Jedne są dobre, pożądane, a inne nie - jak wstyd, smutek, poczucie bezradności, odrzucenia. Konsekwencje są takie, że sami dla siebie stajemy się bezlitośni. Już nie potrzebujemy do tego żadnej „kultury sukcesu”. Mamy ją w sobie. Kiedy coś nam nie wyjdzie, sami się karzemy i… zawieszamy poprzeczkę jeszcze wyżej.
Psycholog Paweł Holas w jednym z wywiadów opublikowanych w książce pod tytułem „Niepewność. Rozmowy o strachu i o nadziei” zwraca uwagę, że samoocena jest czymś bardzo problematycznym. „Badania pokazują, że wysoka samoocena rzeczywiście jest silnie powiązana z jakością życia, dobrym samopoczuciem, tak zwanymi pozytywnymi emocjami. Problem jest tylko taki, że po pierwsze, jest niestabilna, a po drugie- jak się ją zdobywa i podtrzymuje" Wysoka samoocena zwykle wynika z tego, że w jakimś sensie czujemy się lepsi od większości. Nie we wszystkim oczywiście, ale na przykład mogę mieć poczucie, że piszę lepsze wywiady, niż inni, czy, że jestem lepszym psychoterapeutą. Mogę się czuć atrakcyjniejszy od większości, czuć, że mam większy biceps, itd. Tylko, że to napędza coś niezwykle korodującego- porównywanie społeczne. Samoocena opiera się na zaznaczaniu różnic między ludźmi, na podkreślaniu własnej wyjątkowości. (...) Jest fajna, dopóki coś pójdzie nie tak. Jak coś mi nie wyjdzie, zrobię, czy powiem jakąś bzdurę - to jest masakra, która uruchamia lawinę samooskarżania, oceniania, porównywania się.”
Czy istnieje jakaś alternatywa do samooceny? Według Holasa to współczucie. „Ono nie mówi - „ja jestem dobry, zły, lepszy, czy gorszy”. Nie ocenia. Ono mówi, że bez względu na to kim jestem, jaki jestem, mogę się rozumieć, otworzyć się, koić i przyjąć. Siebie i innych. I jest szczególnie ważne w momentach, kiedy nam się powija noga. A wszystkim nam się powija, chociaż nasza kultura karze nam wierzyć, że jest inaczej”.
Warto też może pamiętać, że życie to nie ring, ani murawa. W tej dyscyplinie wszyscy gramy w jednej drużynie.
|
|