To nie jest przypadek, że na Gerlach (2655 m n.p.m.) nie prowadzi żaden znakowany szlak. Słowacy już kilkadziesiąt lat temu podjęli decyzję, że na wierzchołek najwyższej góry Tatr mogą wejść tylko sami taternicy, a turyści jedynie w towarzystwie wykwalifikowanego przewodnika. Zrobili tak ze względów bezpieczeństwa, jak i chroniąc przyrodę. Dziś nawet nie chcę sobie wyobrażać, co by się działo na tej górze, gdyby była dostępna tak, jak np. Rysy czy Giewont.
Kilka lat temu z dwoma przyjaciółmi miałem okazję zdobyć wymarzony Gerlach, a naszym przewodnikiem był wicenaczelnik TOPR Edward Lichota, zwany w środowisku po prostu Edim. To był piękny, letni dzień z pewną pogodą. Wyruszyliśmy o świcie ze schroniska Dom Śląski (1670 m n.p.m.). Żadni z nas górscy harpagani, zatem „krok za kroczkiem” wchodziliśmy na szczyt tzw. Wielicką Próbą, a schodziliśmy spokojnie drugą stroną - Batyżowiecką Próbą. Gdy znaleźliśmy się już na grani, Edi co kilkanaście minut wskazywał nam niebezpieczne miejsca, gdzie często dochodzi do wypadków. Tych smutnych historii było tyle, że w pewnym momencie poprosiliśmy, by już nam ich oszczędził... Chcieliśmy bowiem cieszyć się górami.
Nie będę tu przesadzał, że latem Gerlach to bardzo trudna do zdobycia góra. Trasa przypomina bowiem najbardziej wymagające odcinki Orlej Perci. Ale wystarczy, że szczyt zakryją chmury i naprawdę łatwo się zgubić. Gdy dochodzi do tego zmęczenie i brak koncentracji, to pewnie wystarczy moment, by runąć w przepaść. Nam cała wyrypa zajęła ok. 10 godzin, pokonaliśmy 1 km do góry i tyle samo w dół. Wysiłek był ogromny. A nie muszę mówić, że zimą warunki zmieniają się tu diametralnie. Do tego stopnia, że letnie podejście Wielicką Próbą jest przez wspinaczy omijane. Wejście i zejście odbywa się tylko Batyżowiecką Próbą. Skala turdności jest o wiele większa. Po zdobyciu Gerlacha w lipcu doskonale rozumiem, dlaczego wejście tu jest dozwolone tylko z doświadczonym przewodnikiem. Nigdy też nie zrozumiem śmiałków, którzy gotowi są wchodzić tu na własne ryzyko. Ale wiem jedno - nigdy nie będę nikogo oceniał.
Uświadomiłem to sobie po raz kolejny, gdy kilka dni temu na Gerlachu zginęło trzech pasjonatów gór. Nie wiadomo, dlaczego o tej porze roku znaleźli się na Wielickiej Próbie, gdzie być ich nie powinno. Jak przekazali słowaccy ratownicy, część z nich miała też nieodpowiedni sprzęt zimowy. Użyli złej techniki linowej, a przewodnik nie miał odpowiednich uprawnień. To są suche fakty, które powinniśmy przyjąć i szanując żałobę rodzin, pomilczeć. Niestety, polski internet znowu zalała fala niewyobrażalnego hejtu. Jak po tragedii na Broad Peak w 2013 r. czy na Nanga Parbat w 2018 r. okazało się, że najmądrzejsi jesteśmy nad klawiaturą smartfona. To, co wypisywano, w żaden sposób nie nadaje się do cytowania. Jestem przyzwyczajony do tego, że z taką nienawiścią mamy do czynienia w polityce. Ale łudziłem się, że w górach może być inaczej... Nowy rok 2022 po raz kolejny szybko sprowadził mnie na ziemię.
Ja ze swojej strony mogę jedynie zadeklarować, że jak będę latem w słowackich Tatrach, to zapalę znicz na Symbolicznym Cmentarzu Ofiar Gór pod Osterwą. I spojrzę na Gerlach, myśląc o tych, co zostali na nim na zawsze. I mam tylko nadzieję, że nie będę sam...