Nie wiedziałam, ile we mnie jest z mojej mamy. Ile – bo są z nas kobiety, ile – bo łączy nas macierzyństwo. Aż nastały tamte ciągnące się miesiące.
Kiedy byłam w siódmej klasie podstawówki, moja mama poszła do szpitala. By osłodzić jej pooperacyjne beznadziejnosięczucie, ze starszym bratem i młodszą siostrą upiekliśmy dla niej kruche orzeszki. To było coś! Przepis podsunęła nam ciocia, mistrzyni wypieków.
Gdy zobaczyłam mamę na szpitalnym łóżku, wydała mi się bez życia, wyblakła, zupełnie jak nie ona.
Połówki orzeszków piekliśmy w formie i sklejaliśmy kremem orzechowym w krągłą całość. Gdy dziś wydaje mi się, że po pichceniu moich dzieci jest nieporządek, przypominam sobie tamten kuchenny armagedon i nie komentuję białka na froncie szafki czy mąki w sierści psa – bo przecież siedzi i patrzy, czy się dobrze gotuje.
Dopiero po latach dowiedziałam się, co tak naprawdę rozgrywało się w tamtych dniach i co znaczyły „kobiece sprawy”. Choć miałam 14 lat, wydałam się rodzicom za mała, żeby mi powiedzieć. Jednak niewypowiedziane na głos czuło się w gestach taty, zawieszonych słowach mamy, ich wzajemnych spojrzeniach. Jako typ zadaniowca zabrałam się do tych orzeszków, a potem do sprzątania bałaganu. Wrażenie „mamy bez życia” – choć przecież obok poprawia zeszyty, gotuje, czyta – towarzyszyło mi jeszcze potem.
Jedność kobiecego doświadczenia – tego całego wszystkiego od pierwszej miesiączki – poczułam kilkanaście lat później, kiedy wciąż będąc córką, miałam być też mamą. I kiedy mama opowiadała mi o przejściach swojej mamy, babci Kasi. Wszystko mi się wtedy zaczęło sklejać.
Wiem, że rodzice chcieli mnie chronić przed cierpieniem. Dziś sama patrzę na to wszystko jeszcze inaczej. Jak na samookradanie się z więzi. Bo jeśli nie podzielę się z kimś swoją radością – jest mniej intensywna, a jeśli ukryję smutek – dużo bardziej samotny się on wydaje.
„Nazywaj rzeczy po imieniu,/ A zmienią się w okamgnieniu” – śpiewa Adam Nowak z Raz, Dwa, Trzy. Poronienie – urodzeniem przedwcześnie niedostatecznie ukształtowanego płodu lub martwego dziecka. Depresję – śmiertelną chorobą. By wspólnie płakać, a potem śmiać się razem, bo żadna rodzinna tajemnica nie będzie stać na przeszkodzie.
A już na pewno nie bałagan w kuchni.